Oglądałam dziś film o bardzo samotnym człowieku. Był on profesorem na jednej z amerykańskich uczelni, gejem, który przeżył 16 szczęśliwych lat w związku z młodszym mężczyzna. Pewnego dnia jego życiowy partner zginął w wypadku. Człowiek ten załamał się psychicznie i... chciał popełnić samobójstwo. A, że był perfekcjonistą wiec spisał testament, położył na biurku wszystkie dokumenty, ubezpieczenia, klucze, przygotował ubranie w które maja go przebrać do trumny. Później zaczął kombinować z pozycja w jakiej ma się ułożyć zanim strzeli sobie w głowę, więc... w wannie źle, na leżąco w łóżku tez niewygodnie..aż zadzwonił telefon. Dźwięk telefonu bywa irytujący wiec postanowił odebrać. Okazało się, że jego dawna przyjaciółka (rozwódka) właśnie przyjechała i chce się z nim spotkać. Tak wiec spotkali się

spili się winem, wspominali i tańczyli. Z czasem myśli samobójcze przeszły mu, poznał kogoś. W tym filmie padły słowa: "miałem w życiu kilka jasnych chwil i te chwile dały mi sile, żeby zmierzyć się z teraźniejszością, bo przeszłości już nie ma, a przyszłość nie istnieje... nie znamy jej." Tak naprawdę każdy człowiek jest sam ze swoimi wewnętrznymi rozterkami i uczuciami. Ostatnio w którymś temacie na forum była rozmowa, w której ktoś się zastanawiał - czy są ludzie "źli" a jeśli są to dlaczego? Hm...myślę, że zdarzają się osoby faktycznie "złe", a wynika to z ich chorej psychiki najczęściej np. wielokrotni mordercy. Można dociekać - co jest źródłem tej choroby... złamane dzieciństwo, inne urazy. Ale nie usprawiedliwia to oczywiście czynów, których się dopuszczają. Bardzo wiele osób zaś jest nie tyle "złymi" co po prostu "złośliwymi". Z czego ta "złośliwość" wynika? przyczyn może być wiele... cechy wrodzone, przykład zachowań wyniesiony z domu rodzinnego, niedowartościowanie, kompleksy, zazdrość, zawiść itd. Niektórzy idą w "złośliwość" na zasadzie wewnętrznego buntu, jest to takie odreagowanie np. za życiowe niepowodzenia lub ciężkie dzieciństwo. Ktoś stanie i powie- a co wy wszyscy wiecie jak ja miałam(-łem) ciężko... byłem głodny, bity, wyzywany, nie miałem miłości w rodzinie. Albo... wcale tej rodziny nie miałem, bo np. wychowałem się w Domu Dziecka. No dobrze, powiedzmy sobie to otwarcie- ŻYCIE NIE JEST SPRAWIEDLIWE! Nie było i... nigdy nie będzie. Ale czy owa "złośliwość" jest właściwą drogą? Co komu da, że dokopie innemu? Chwilową "satysfakcje"? I co dalej? Ktoś życiowo mądry, napisał mi kiedyś takie zdanie- "POD CIĘŻARAMI ŻYCIA MOŻNA SIĘ UGIĄĆ, ALE NIGDY ZAŁAMAĆ." Nie wszyscy mamy lekko, nie każdy ma łatwy start, ale jest "coś" co dostajemy wszyscy na rożnych etapach życia- KOLEJNĄ SZANSE. Taką szanse dał sobie ten profesor z filmu, bo postanowił żyć dalej. Te "szanse" mają rożne oblicza, czasem jest to wyjazd, nowa osoba w życiu, odrodzenie wiary lub... niespodziewane pojawienie się dziecka w czyimś życiu. Możliwości na odbudowanie własnego życia jest wiele. Trzeba je umieć dostrzec, to co z początku wywraca nasze życie do góry nogami okazuje się błogosławieństwem. Np. jeśli ktoś nie miał miłości ani rodziny to los mu daje szanse na nauczenie się tej miłości poprzez macierzyństwo, stworzenie rodziny czy opiekę nad kimś chorym. Nie lubię jak mi ktoś mówi- "moje życie nie ma sensu." Zwykłam mówić- na tą chwile... ale jutro już będzie miało, bo życie nie znosi próżni, a skoro zostaliśmy do niego powołani tzn. że jest w tym jakiś Cel Wyższy. Każde życie ma sens i cokolwiek by to było... warto dać sobie szanse. Pozdrawiam.
