Lekcja Organizacyjna
Lord, stojąc w progu inkubatora, nakazał otwarcie drzwi klatki. Strażnicy oraz dwie przyboczne Markusa natychmiast wykonali polecenie. Najbliższe pochodnie zostały wniesione do wnętrza celi i włożone do specjalnych wydrążeń w ścianach. Lord zajrzał do pomieszczenia. Na samym środku podłogi spoczywało ciało. Było w opłakanym stanie, a jedyną, na pierwszy rzut oka, dobrą informacją, był miarowy ruch klatki piersiowej.
- Przynajmniej oddycha sam. – Wtrąciła Eleonora.
Lord powoli odwrócił głowę, nie starając się nawet odnaleźć wzrokiem osoby, która wypowiedziała to zdanie.
- Przepraszam, Lordzie.
Dziewczyna odruchowo schowała się za swego dowódcę, który patrząc w sufit myślał o pogawędce na temat dyscypliny jego strażniczek.
- Fushigi – Jego Lordowska mość wystawił prawą dłoń, w której wylądowała para białych rękawiczek – Dziękuję.
Naciągnął je na spiczaste palce, wygładził i podszedł do nowego, prawie martwego członka swego klanu. Tuż za nim stał Futago. Poruszał się krok w krok za swoim dowódcą. Dłoń wampira mocno obejmowała rękojeść katany przytwierdzonej do szerokiego, szarego pasa. Fushigi trzymała się bardziej z tyłu. Jej dłonie, układające się w yoni, wisiały na wysokości klatki piersiowej.
Lord przykucnął miękko. Przekręcił delikatnie głowę i rozbawionym głosem stwierdził:
- Uwielbiam tę chwilę ekscytacji! Podzielasz moje zdanie, Markusie?
Odpowiedzią na pytanie było przytłumione chrząknięcie generała drugiego korpusu. Głównodowodzący obrócił ciało by zamiast na boku, leżało na plecach. Dłońmi badał napięcie mięśni, obejrzał dziąsła i zęby. Z kieszeni marynarki wyciągnął małą latarkę. Rozszerzył powieki, by sprawdzić źrenice. Delikatnym ruchem palca nakazał Samancie i Eleonorze, by usadowiły nieprzytomny przedmiot badań pod ścianą. Henry uśmiechnął się znacząco do Markusa. Ten w odpowiedzi kiwnął mu głową. Przyboczne z drugiego korpusu po chwili podeszły trzymając w dłoniach pochodnie, by dokładniej oświetlać nieprzytomnego. Lord zbliżył się i ocenił kolor skóry, choć nie było to łatwe z powodu zaschniętego brudu. Ściskając z wyczuciem kolejne partie ciała, zaczynając od nóg, a kończąc na szyi próbował rozpoznać zmiany w układzie kostnym, znaleźć ewentualne złamania. Po paru kolejnych chwilach szarpnął ciałem za resztki ubrania jakie zwisały z ramion i okolic bioder.
- Samanto. – Z nieukrywaną radością spojrzał na podopieczną Markusa. – Czy byłaś już przy zniewoleniu?
- Nie, Lordzie. Nie miałam dotąd tego zaszczytu. - Blondynka odpowiedziała natychmiast.
- Podejdź więc do mnie. – Dziewczyna posłusznie wykonała polecenia, pochodnię przejął jej dowódca. – Uklęknij i ułóż głowę tego zmaltretowanego chłopaka na swoich udach.
Samanta wykonała rozkaz. Jej palce wyczuły na przytrzymywanej szyi rytm bicia serca. Był bardzo słaby, jednak miarowy. Powoli jedna z jej dłoni wylądowała na czole nieprzytomnego, a druga naciskając na brodę, nieznacznie rozwarła jego zaschnięte usta.
- Pamiętaj, że nigdy nie chcesz odebrać nowemu członkowi klanu wolności na zawsze. - Lord mówił spokojnym tonem podwijając białą rękawiczkę. Z prawej kieszeni marynarki wyjął długi, cienko zakończony szpikulec. – Jedna kropla wystarczy w zupełności.
- Zapamiętam, Lordzie. - Dziewczyna mówiła przyglądając się twarzy nieprzytomnego.
Lordowska mość zagłębił szpikulec u podstawy swego kciuka. Poczekał aż z drobnej rany wysączy się odrobina czerwonej cieczy. Sprawnym ruchem zebrał ją na sam koniec szpicy, po czym umieścił ją tuż nad ustami chłopaka. Kropla spadła po ułamku sekundy. Trafiając prosto do gardła wywołała gwałtowne uniesienie klatki piersiowej. Ciało wygięło się w łuk. Samantę, próbującą się zerwać uspokoiła dłoń Lorda lądująca na jej ramieniu. Dziewczyna obróciła zakłopotaną twarz w stronę swego dowódcy. Ten gestem nakazał się jej uspokoić.
- Jeszcze przez chwilę przytrzymuj mu głowę, Samanto. – Lord wyszeptał słowa pozbawione emocji.
Wampirzyca przełknęła ślinę i wypuszczając z płuc ciężki niczym ołów oddech, ułożyła dłonie w poprzedniej pozycji. W świetle przygasających pochodni zgromadzeni czekali z zapartym tchem na ostateczny osąd Lorda. Czas wydawał się stać w miejscu. Nagle ciało chłopaka powróciło do poprzedniego, całkowicie bezwładnego stanu.
- Dobrze. – Lord Henry mówił spokojnie – Bardzo dobrze, Samanto. Przy pierwszym razie każdy może się przestraszyć. Cóż, trzeba go umyć i czekamy do jego przebudzenia. Szmaragdzie generała Markusa, kąpiel i sprawowanie warty przy jego łóżku to twoje zadanie. Nie zapomnij go przywiązać, dla swego bezpieczeństwa.
- Ale Lordzie! – Dziewczyna krzyknęła mimochodem.
- Samanto, uważaj na swój ton! – Generał drugiego oddziału natychmiast upomniał swą podopieczną.
- Przepraszam. – w głosie dziewczyny słychać było zmieszanie i skrępowanie wywołane zaistniałą sytuacją. – Ale czy to ja muszę go kąpać?
Lord kończył właśnie wydawać polecenia dla rodzeństwa. Zdjął rękawiczki i oddał je Fushigi, mówiąc, by zajęła się dalszymi krokami wcielania nowego członka. Patrząc zdziwionym wzrokiem na Samantę milczał przez chwilę.
- Jeśli nie dasz sobie rady sama, weź do pomocy Eleonorę. Przecież to nie jest ciężkie zadanie?
Wampirzyca, druga ze straży przybocznej generała Markusa, stojąca pod ścianą tuż przy otwartym skrzydle drzwi klatki, zaniosła się długim i donośnym śmiechem. Lord, nie zwracając uwagi, poprosił Futago, by ten został z dziewczynami dla bezpieczeństwa. Wampir skinął jedynie głową. Głównodowodzący podszedł do Markusa i obaj odeszli rozmawiając na tylko sobie znany temat. Po chwili znikła również Fushigi. Eleonora podeszła do koleżanki z korpusu i swym zachrypniętym od papierosów głosem powiedziała:
- Nie wierzę, że Lord zrobił to przypadkowo!
- Właśnie, że tak. Ma na głowie wiele spraw, mógł o tym zapomnieć.
Samanta sama nie wierzyła w to co mówi.
- Chcesz mi powiedzieć, że nasz głównodowodzący całkiem przypadkiem zapomniał o tym, że jesteś najgrzeczniejszą w tym wszechświecie, ponad dwustuletnią, wampiryczną dziewicą i całkowicie niechcący kazał ci umyć ptaka naszego nowego kompana?
Eleonora akcentowała każde słowo. Poliki Samanty zlały się czerwienią, którą dało się poznać nawet w półmroku katakumb. Futago stał niewzruszony parę metrów od dwóch dziewczyn wymieniających się opryskliwymi uwagami na temat swojej moralności. Niewzruszony wypowiedziami podszedł do wciąż nieprzytomnego, nowego członka klanu. Mimo niewielkich gabarytów z łatwością przerzucił go sobie przez ramię. Stanął pomiędzy dwoma kłócącymi się wampirzycami przerywając ich spór, by po chwili, bez słowa ruszyć dalej w stronę łaźni. Strażniczki Markusa, zakończyły burzliwą wymianę argumentów serią urażonych spojrzeń. Doganiając Futago, obie były zadziwione ponieważ przysięgłyby, że ten niosąc na swym ramieniu omdlałe ciało prosi je o coś swym okropnym głosem. Jednak nie zdołały zrozumieć, co takiego wysączyło się z rzadko używanych strun głosowych obrońcy Lorda.
…………………………………………………………………………………………………………………………………………………………….
Podczas kąpieli i pielęgnacji chłopak z klatki był nieprzytomny. Jego stan nie uległ zmianie również, gdy opatrywano rany, które nie zagoiły się po tym jak z jego organizmu wysączył się jad. O dziwo, było ich całkiem sporo. Rzadko się to zdarzało, lecz było możliwe. Młode wampirzyce wiedziały, że ciało nowego będzie po tym mocno naznaczone różnorakimi bliznami. Samanta twierdziła, że jest jej szkoda chłopaka. Argumentowała to faktem, iż mógł mieć nieskazitelne ciało, tak będzie wyglądać okropnie przy czekających go ceremoniach. Eleonora mówiła, iż siedemdziesiąt sześć blizn rozłożonych po prawie całej sylwetce to jeszcze nie jest tragedia. Sama, przez wszystkie walki dorobiła się około trzydziestu. Po za tym twarz była nienaruszona, a taki „pochlastany” tors i nogi są nawet całkiem seksowne.
Futago milczał przysłuchując się każdemu zdaniu, oparty o najbardziej oddalone od gadatliwych przyjaciółek ściany kolejnych pomieszczeń, w których dokonywano zabiegów. Obie wampirzyce, choć nie dawały tego po sobie poznać, były wyjątkowo zaciekawione tym co robi ich nauczyciel fechtunku. Najbardziej tajemniczy ze wszystkich wampirów czterech korpusów, tworzących od niedawna, klan Lorda Henry'ego. Mierzący sto sześćdziesiąt siedem centymetrów, o dopasowanej, atletycznej sylwetce. Trochę, od ideału odbiegały mu ręce i barki, których mięśnie były mocniej rozbudowane od wielu wieków ćwiczeń z mieczami i bronią białą. Futago, jak i jego siostra, dla nowicjuszy byli przerażający. Kruczoczarne włosy, przystrzyżone na centymetrową długość wyglądały, jakby jego głowa pokryta była malutkimi kolcami. Na przemian widziano go chodzącego w chuście, szalu lub, w trakcie akcji, w metalowej masce zapinanej z tyłu, której zadaniem było zakrywanie połowy twarzy jej właściciela. O tym co ukrywa się pod nią krążyły legendy. Ich powstawanie napędzało się samo. Oprócz maski Futago miał również przepaskę, która zakrywała jego prawe oko, a raczej to co po nim zostało. Wieści mówiły, iż stracił je broniąc głównodowodzącego, tak jak i spory kawałek ucha. To właśnie w tej walce miał doznać ran, które ostatecznie zadecydowały o jego wyglądzie. Nie mając wyboru i nie chcąc stracić godności, rzucił się pod miecz potwornie silnego przeciwnika i obronił Lorda własnym ciałem. Podobno starsi z innych klanów powiadają, iż był to jedyny przeciwnik, który kiedykolwiek wybił katanę z dłoni Futago. Właśnie to zdarzenie miało sprawić, że z ubioru tego wampirzego wojownika znikły wszelakie barwy. Pozostała grafitowa szata luźniej rozkładająca się przy stawach by nie krępować ruchów. Przepasana grubym, czarnym pasem od bioder, kończąca się tuż pod przeponą. Ostateczną rzeczą, która absolutnie rozbijała wygląd jego dość tradycyjnego stroju, były buty. Dopiero parę dekad temu przestał on nosić stare, japońskie tabi wraz z geta. Skarpetki z osobnym palcem zakłada tylko do ćwiczeń, w których naucza bezszelestnego poruszania się, a z drewnianych chodaków zrezygnował całkowicie. Na co dzień chodzi w czarno-białych trampkach, które dostał od wszystkich jako prezent na umowną datę urodzin. Po paru latach namawiania przez siostrę założył je i stwierdził, że są praktyczne. Ta sytuacja przyniosła spore rozluźnienie wśród młodszych towarzyszy. Niejako potwierdziła tezę jego lordowskiej mości, że Futago posiada jednak odrobinę ludzkich uczuć i nie jest monstrum, które zabije dla zabawy każdego.
Przyboczny Lorda obserwował przez chwilę swym zielonym okiem milczące wampirzyce, które zapatrzyły się w ciało przebierane właśnie w lniany, dwuczęściowy, szpitalny strój. W ułamku sekundy zrozumiał, że obydwie zamarły z przerażenia. Odbił się nogą, której stopa spoczywała na ścianie. Swym pełnym kociego wdzięku, cichym jak bicie serca noworodka, krokiem staną tuż za plecami Eleonory. Palce już dawno objęły rękojeść katany. Samanta stojąca po drugiej stronie stołu trzęsącym się głosem cicho wychrypiała:
- Futago, panie Futago, mój mistrzu fechtunku, posłusznie melduję, że obiekt, członek, – Szmaragd gubił się w słowach – nowy członek naszego klanu przed chwilą się ocknął. Jednak sekundę później ponownie stracił przytomność. Czy mam…
Wampirzy wojownik przerwał jej w połowie zdania. Spojrzał uważnie na twarz chłopaka spoczywającego na szpitalnym stole. Uniósł prawą dłoń, wierzchem przed twarzą Samanty. Trzymał wyprostowany kciuk i palec wskazujący rozchodzące się pod kątem prostym. Ten dziwny znak należał do jego dialektu i mógł oznaczać tylko jedno.
- Tak jest mistrzu. – Samanta truchtem ruszyła do gabinetu Lorda.
Eleonora niepewnie podniosła wzrok. Swoje spojrzenie utkwiła w zamkniętych powiekach nowego, pod którymi wyraźnie dało się zauważyć ruch gałek ocznych.
- To już niedługo, prawda majorze Futago?
- Mhm. – Pomruk nie zawierał w sobie odpowiedzi. Starszy wampir obrócił się jedynie plecami do swej rozmówczyni. Prawą ręką wyciągnął trzydzieści centymetrów ostrza swej katany. Zalśniło czarne ostrze. Palec wskazujący lewej dłoni uderzył w metal miecza. Rozszedł się delikatny dźwięk, który Eleonora z trudem wychwytywała na granicy swoich możliwości. Po chwili drzwi do sali szpitalnej otworzyły się, a w ich progu stała Fushigi. Jak zwykle delikatnie uśmiechnięta.
- Dziękujemy ci Eleonoro, jesteś wolna. Teraz my przejmiemy nad nim wartę. Dla ciebie może się to okazać zbyt niebezpieczne.
Wampirzyca z drugiego korpusu była zdezorientowana.
- Jednak to Lord wydał rozkaz, Pani Fushigi.
„Dziękujemy ci Eleonoro, jesteś wolna".
Słowa rozbrzmiewały w głowie czarnowłosej dziewczyny z siłą, która przymknęła jej powieki. Nie było sensu kwestionować tego rozkazu. Kolejne wątpliwości przyniosły by tylko więcej bólu. Wampirzyca wyprostowała swoją sylwetkę i ruszyła w stronę korytarza.
- Zamknij za sobą drzwi Eleonoro i pozostań przy nich póki nie zjawi się Lord, dobrze?
- Tak jest pani Fushigi.
Masywne, dębowe drzwi sali szpitalnej zamknęły się za wychodzącą Eleonorą, choć ta jeszcze nie zdążyła się do nich odwrócić. Szczęk zamka podkreślił fakt, iż rodzeństwo nie chce, by ktokolwiek im w tym momencie przeszkadzał.
- Co to kurwa miało być? – Czarnowłosa wampirzyca oparła się o ścianę i wyciągnęła swoją srebrną papierośnicę. – Czasami są naprawdę przerażający.
Skwitowała odpalając skręta własnego wykonania złotą, benzynową zapalniczką. Zaciągnęła się porządnie i przez chwilę przytrzymała dym w płucach. Wraz z wypuszczanym dwutlenkiem węgla odchodziła migrena pozostawiona przez telepatyczne połączenie. Osunęła się po chropowatej ścianie wykonanej ze starych, masywnych, kamiennych bloków. Spojrzała na kinkiet i jaskrawo świecącą żarówkę by ocenić jak długo będzie ją męczyć podarowany ból głowy. Prawą skroń rozpalił kłujący żar.
- Jedno zdanie wypowiedziane w mojej głowie. – Eleonora ponownie wzięła porządnego dyma. – A uczucie gorsze, jak kac po trzydniowym chlaniu. Muszę się w tym kiedyś podszkolić.
Z prawej, od strony schodów prowadzących ku wyższym piętrom, zaczęły dobiegać kroki jednej osoby.
Dziewczyna szarpnęła się i stanęła na baczność. Po chwili refleksji wzięła ze skręta jeszcze trzy szybkie pociągnięcia, co zaowocowało przyjemnym zawrotem głowy. Na chwilę otworzyła szerzej oczy i pomyślała, że te migreny mają też swoje dobre strony. Zgniotła butem niedopałek rzucony na kamienną posadzkę. Zza rogu wyłoniła się smukła sylwetka jego lordowskiej mości, przyglądając się przybocznej Markusa.
- Gdy widzieliśmy się wcześniej na pewno nie miałaś kaca. Tym bardziej nie byłaś pijana, Eleonoro.
- Tak, Lordzie! Melduję, że nie jestem pijana. – wampirzyca zogniskowała wzrok na twarzy rozmówcy. – To skutki rozmowy telepatycznej, jaką zostałam uraczona przez panią Fushigi.
- Oraz, jak mniemam, zbyt szybkiego palenia jednego z tych twoich gwoździ do trumny?
- Tak, Lordzie.
- Eleonoro – Głos jego lordowskiej mości sprawił, że kręgosłup dziewczyny naprężył się jak struna. – Natychmiast zgłoś się do swego dowódcy. Masz mi przynieść dokument mówiący o twoim rozwoju psychicznym i randze kapłańskiej, a także ostatnie badania stanu twego organizmu. Widzę poważne braki w twoim wyszkoleniu, a nie chciałbym być zmuszony do oddelegowania ze służby tak znamienitego strzelca, jak ty. W dodatku martwi mnie to jak traktujesz swoje organy wewnętrzne. Czy wyraziłem się jasno?
- Tak, Lordzie. Ile mam na to czasu?
- Wydaje mi się, że termin upłynął jakieś pół godziny temu, Elen.
„Nie jest dobrze”, myślała wampirzyca, „on jeszcze nigdy nie zdrobnił mego imienia".
- Jestem prawie pewna, że znajdowały się na Pańskim biurku, Lordzie.
- Mogłem przegapić, spieszyłem się do naszego nowego przyjaciela.
- Pewnie tak właśnie było. – Dziewczyna przełknęła ślinę, głos Lorda Henry'ego miał w sobie coraz mniej emocji. – Lordzie, czy wie Pan może łaskawie, gdzie jest generał Markus de Pared?
- Gdy go opuszczałem był w swoim gabinecie. – Po długości korytarza przygasły wszystkie lampy, a migrena Eleonory przybrała na sile.
- Dziękuję, Lordzie.
Wampirzyca lekko chwiejnym krokiem ruszyła przed siebie. Doszła za róg i powstrzymała odruch wymiotny.
- Tak przejebane, to ja jeszcze nie miałam.
Pobiegła.
.........................................................................................................
Lord patrzył jak przyboczna Markusa znika za rogiem. Mechanizm zamka sali szpitalnej szczękną cicho, a drzwi uchyliły się do środka. Jego lordowska mość wszedł zamyślony. Pomieszczenie rozświetlało parę żarówek powieszonych wzdłuż wysoko umieszczonego sklepienia. Bez słowa skierował się ku narożnikowi, z którego wziął krzesło. Ustawił je oparciem do boku łóżka, na którym powoli dochodził do siebie nowy. Zdjął prążkowaną, grafitową marynarkę i powiesił ją przed sobą. Wyprostował krawat, ściągnął mankiety, usiadł okrakiem na krzesło. Krzyżując ręce na piersi oparł się wbijając wzrok w bliżej nieokreślony punkt parę metrów przed sobą.
- Chciałabyś coś powiedzieć, Fushigi?
- Lordzie, to nie jest zła dziewczyna. Jest po prostu młoda.
- Co nie oznacza, że jest niezastąpiona. – Zimno odpowiedział Lord. – Co o tym sądzisz Futago?
- Jeśli ja dostałem szansę, – Wampir rzęził jak zepsute koło tortur. – ona również powinna. Potrzeba czasu.
Lord Henry uśmiechnął się do siebie, a w jego głosie znów zagościła szczera radość.
- Czasem mam wrażenie, że z wiekiem miękniecie względem tych szczyli. Jednak to nic, mamy ważniejsze sprawy do załatwienia. Ty na stole, – Oparł brodę o przedramiona – już od dawna nie śpisz i dobrze o tym wiem. Ładnie to tak podsłuchiwać?
..........................................................................................................................
Od długiego czasu leżę luźno na stole. Nie wiem gdzie jestem i nie mam pojęcia o czym mówią osoby będące w pobliżu. Udawałem, że śpię. Myślałem, że idzie mi dobrze. Poznaję dwa głosy, były ze mną w tym okropnym pokoju, w celi.
Serce zaczyna mi coraz szybciej bić, ale pojawiający się strach od razu zamienia się w chęć walki. To nie jestem ja! W dodatku ten trzeci, który się pojawił. Skąd wiedział tak od razu? Nie było go tu wcześniej. Pamiętam twarz jakiejś dziewczyny, dwóch. Były czymś przerażone. Czym? Mną? Może to ten tutaj, który przyszedł? Jest po lewej stronie, siedzi w połowie łóżka. Mimo zamkniętych oczu widzę coś?! Jakby zarys jego sylwetki. Pozostała dwójka stoi w nogach łóżka, są mniej wyraziści, ale jestem pewny. Szczególnie postać po prawej. Na wysokości jej oczu, ten świetlisty, punkt wylewający z siebie błękit?! Czy to jest oko? O nie! Ona wie, że na nią patrzę, teraz już wszyscy są pewni tego, że jestem przytomny! Czuję jak się denerwuje! Jak skupia się na moim umyśle! Ona już w nim siedzi! To boli!
- Musisz się bronić…
- Dobrze.
......................................................................................................................
- Lordzie, on próbuje się dostać do mego umysłu!
Lordowska mość ledwie odwrócił głowę gdy kątem oka ujrzał kolano zmierzające w stronę jego głowy. Odbił się obunóż od boku łóżka, które stanęło równolegle do ściany. Wparty w nią atakujący nowy członek klanu wybił się z całą siłą jaką tylko znalazł w udach wyrzucając ręce do przodu. Niczym zwierzę na czworaka wylądował na ziemi, by po ułamku chwili wykonać kolejny skok. Unikając ciosu zadawanego mieczem, uniósł się pionowo ku górze i wykręcając salto w bok wylądował powrotem na nogach. Przykucnął i oparł ciało na prawym ręku, wyrzucając obie nogi tuż przed tors przeciwnika bez miecza. Lord wyminął atak bez problemu i chwycił oponenta w pasie. Uniósł go z nadzieją miotnięcia przeciwnikiem o kamienną posadzkę. Gdy tylko zaczął upuszczać ciało ku podłodze zrozumiał swój błąd. Nowy kandydat wygiął ciało w łuk i oparł dłonie mocno na ziemi. Jego prawa noga zawinęła się wokół pasa przeciwnika trzymającego go w uścisku, a lewe kolano zaparło się w podbrzusze. Gdy tylko konstrukcja dwóch przeciwników nabrała odpowiedniego pędu Lord z ciężkim łomotem wylądował na ziemi. Nowy w pełnym dosiadzie zadawał wyjątkowo szybkie, lecz niezbyt celne ciosy, przed którymi lordowska mość nie musiał się nawet bronić. Po pięciu prostych sylwetka górująca nad Lordem Henrym wybiła się saltem w tył, a jej miejsce zajęło ostrze katany. Nowy stał metr dalej. Kolana wciąż lekko ugięte świadczyły, że w każdej chwili jest gotów do skoku. Lord wstał, poprawił krawat i mankiety. Przeczesał palcami włosy. Uśmiechnął się.
- Zrozumiałeś już, że nie masz szans?
- Muszę się bronić.
- Nie przed nami, mam do ciebie kilka pytań.
- Nie przed wami? Twojego głosu nie poznaje. – Mówił lekko zdyszany chłopak. – Ale tą dwójkę poznaje z tej klatki, w której mnie trzymaliście. Pamiętam jak jego miecz ciął mnie w plecy, a ona coś mi zrobiła! Tak jak teraz, kiedy była w mojej głowie! Jak mam wam ufać?!
- Lordzie. – Fushigi stojąca przy drzwiach i obserwująca zmagania zaczęła mówić jedwabistym głosem. U przed chwilą rozwścieczonego chłopaka stworzył on w głowie potworny mętlik. – Czy mam go uspokoić?
- Nie, Fushigi. – Głównodowodzący odpowiedział stanowczo. – W pewnym sensie ma rację, ale to nie do końca jest wasza wina. Nie rozumie, że wtedy broniliście się przed czymś co nie było nim. W końcu nie wie, że to on was zaatakował.
Chłopak stał w swoim końcu kilkumetrowej Sali i próbował zebrać myśli. Pamiętał ciosy mieczem i dziwne uczucie gdy zawisł w powietrzu. Znalazł również w zakamarkach myśli przemożną chęć zabicia wszystkiego co można było zjeść. Był też cios i sen. Zamknął oczy. Spojrzał na pokój zza zamkniętych powiek. Było ciemno.
- Wasze sylwetki – otworzył oczy i spojrzał na stojących, którzy wyglądali na całkiem rozluźnionych – które wcześniej widziałem.
- Tak, co się z nimi stało? – Zagadnęła ciekawa Fushigi.
- Znikły. Nie ma ich. Jest tylko pustka.
- Czy to normalne Fushigi?
- Tak Lordzie. – Głos wampirzycy był przepełniony pewnością. – To wyłącznie jednorazowy wybryk tuż po przemianie. Być może, dziś odprawiłabym nad nim rytuał pieczętujący te możliwości i rozwinęlibyśmy je prawidłowo. Powoli, ucząc go medytacji. W ten sposób nie zrobi sobie krzywdy.
- Widzisz, chłopcze? – Lord wesołym głosem, przepełnionym dumą ze swej strażniczki, zwracał się do nowego. – Pomyśl chwilę, czy to jest postawa kogoś, kto chce cię skrzywdzić mój drogi?
Mętlik wywołany aksamitnym głosem wampirzycy przeszedł całkowicie. Pozostawił po sobie spokój i jasność myślenia, której brakowało od wielu dni.
- Nie, zdecydowanie nie jest to taka postawa.
Nowy powoli, obserwując stojących, na co oni odpowiedzieli tym samym, usiadł na łóżku. Zamyślił się i patrzył na ich twarze.
- Odczuwasz strach? – Pytanie padło z ust lekko uśmiechniętej wampirzycy. – Czy bardziej jest to zmieszanie?
- Strach. – Chłopak odpowiedział lekko nieobecnym głosem. – O co chodzi z tym rytuałem? Co mógłbym sobie zrobić?
Nowy członek klanu zapatrzył się w swoje dłonie. Dopiero teraz zaczęło do niego docierać z jaką szybkością poruszał się przez te parę sekund potyczki.
- Wszystko w swoim czasie, Fushigi. – Lord powstrzymał wampirzycę od mówienia. – Na dziś dzień wystarczy ci wiedza, iż powinieneś się mu poddać dla własnego dobra.
- Zgadzam się. – Chłopak odpowiedział automatycznie.
- Dobrze. Tak więc powiedzmy, że przesuniemy dzisiejszą lekcję. – Lord Henry zastanowił się przez chwilę. – A raczej zakończymy.
- Jaką lekcję?
- Traktuj każde spotkanie z jakimkolwiek członkiem naszego klanu jak lekcję. Od dziś, do momentu, w którym dowiesz się od mojej persony, iż twe szkolenie zostało ukończone. Nikt inny ci tego nie przekaże. Ile będzie trwać? Tego również nie jestem w stanie ci powiedzieć.
- Więc jak mam traktować to, co zaszło między nami dziś? – Dezorientacja chłopaka sięgnęła zenitu.
Jego lordowska mość pomyślał chwilę. Spojrzał w sufit, potem w podłogę. Podszedł i podniósł marynarkę. Otrzepał ją. Odstawił do rogu krzesło. Nakazał dla rodzeństwa objąć wartę przed drzwiami.
- Nazwijmy to lekcją organizacyjną. Nie owijając w bawełnę, – Założył marynarkę. – wśród nas nie masz żadnej rangi, nawet ucznia. Będziesz, być może, poniżany, bity, upokarzany tak przez kapłanów, jak i żołnierzy. Jeśli wpłynie na ciebie zbyt wiele skarg, zostaniesz poddany osądowi, a ten dla kogoś twego pokroju ma przygotowanych parę bardzo bolesnych rozwiązań. Być może wydaje ci się, że jesteś w stanie z nami konkurować, ale nie wiesz nic o swoich mocach, a to podstawowa wiedza, która umożliwia walkę. Nie jesteś już tym kim byłeś, nawet jeśli pamiętasz swoją przeszłość. Od momentu, kiedy otworzyłeś swoje ślepia w tym pomieszczeniu, a tym bardziej zaatakowałeś mnie i moich przybocznych twoja dupa należy do mnie. – Głos Lorda wysechł. – Nie wydostaniesz się stąd, nie myśl o tym. Z tej sali nie ma ucieczki. Nie ma okien, a kamień na ścianach jest cholernie gruby. Jedyne wyjście to te masywne, stare, okute, dębowe drzwi. Zaraz za nimi czekają na ciebie strażnicy. Póki nie uzyskasz pozytywnej opinii od najmniej dwóch majorów, każdy z nich ma rozkaz twej eksterminacji. Tak poprzez zastrzelenie, dekapitację czy każdy inny podobający mu się sposób. – Lord zdjął dłonie z barków przerażonego chłopaka. Wyprostował się i uśmiechnął. Pozwolił by jego głos ponownie nabrał przyjemnej barwy. – Jutro zostaniesz oprowadzony po włościach. Trafisz również na pierwszą lekcję teoretyczną. Postaraj się, zebranie pozytywnych opinii od wszystkich nauczycieli daje ci status ucznia. To zawsze coś. Przynajmniej masz wtedy prawo chodzić korytarzem. Czy wszystko jest dla ciebie zrozumiałe? Nim odpowiesz…
- Tak, Lordzie. – Chłopak odpowiedział, stając na baczność. – Wszystko jest dla mnie zrozumiałe.
- Miło mi, że pojąłeś nim ci o tym powiedziałem, jak masz się do mnie zwracać. Nigdy o tym nie zapominaj.
Lord w trzech długich krokach stał przy drzwiach. Zapukał, otworzyły się. Na zewnątrz, oprócz strażników, czekał na niego Markus.
- Lekcja o tym, że niewiele się różnimy chyba nie poszła tak jak chciałeś?
- Fakt, wybrał lekcję dyscyplinarną. - Ruszyli w stronę schodów. – Mamy czas, nic nie jest stracone. Rozmawiałeś o tym z Fushigi?
- Tak, mówi, że chłopak jest szybki.
- Ma niezły refleks, to fakt, ale zobaczymy co z tego wyniknie. Wydaje mi się jednak, iż nie o tym chciałeś ze mną porozmawiać przyjacielu? Słucham.
- Tak, Henry. Chodzi o Eleonorę.
- Och… prawie zapomniałem. Dostarczyła dokumenty?
- Tak.
- Więc co takiego cię trapi?
...............................................................................................................
Jestem przerażony. Zaraz po wyjściu tego wysokiego chłopa zapalona została tylko jedna żarówka. W samym końcu pokoju. Te ściany, znów jakiś zamknięty pokój, te wszystkie groźby… jestem przerażony. Nawet teraz, leżę na pryczy i absolutnie nie wiem co się dzieje. Czuje się osamotniony. Choć mówią mi, że teraz jestem jednym z nich, popierając to wypowiedzią, że jeśli się nie poddam i nie zostanę niewolnikiem to mnie zabiją.
- To nie tak…
- Więc jak to jest Beti? Zrobiłem co chciałaś, blokada zostanie założona. Co dalej?
- Przecież już usłyszałeś… masz być dobrym uczniem, a wszystko będzie w porządku… Jeśli nie… znam sposób by wydostać się nawet z tego pokoju… śpij… to jest ci najbardziej potrzebne… Śnij, byś za żadną cenę nie zapomniał kim jesteś! Śpij…
Słodki głos utulił go ponownie do snu.