Jak podobała się tamta... to sięgnijmy w przeszłość... Po dziś dzień mnie męczy

Nie ma to jak facet i pranie! A co!
Potwór zwany pralką…
Kiedy prosicie kogoś o wytłumaczenie Wam czegokolwiek spodziewacie się dokładnych instrukcji. Bardzo często jednak bywa tak, że to co otrzymujemy brzmi "no to to weź tu i przełóż tam, a jak dobrze dociśniesz to będzie działać i wsio". Znacie takie wypowiedzi?
Na mnie, oczywiście, możecie liczyć. Wytłumaczenie komuś czegokolwiek, to szansa na gadanie bądź pisanie, a w to mi graj. Tak więc poproszony, o pomoc w przekazaniu wiedzy dla współplemieńca ze stancji, jak uruchomić pralkę stworzyłem, instrukcję obsługi...
Instrukcja obsługi pralki:
1. Wrzuć ciuchy (wiesz jakie kolory z jakimi?)
2. Stań przed pralką i podrap się w czuprynę z pytaniem "co dalej?"
3. Do dużego otworu, z pełnym prześwitem (pierwszy po lewej licząc od lewej strony osoby stojącej przed pralką) wsyp proszek do 3/4 pojemności
4. Do otworu obok wlej płyn do 3/4 pojemności pojemnika
5. Głęboki wdech
6. Zamknij bęben pralki (Pozor! Klapa pralki opada przy zamykaniu bębna)
7. Otrzyj pot z czoła! Świetnie Ci idzie (możesz zacząć przeklinać)
8. Włącz pralkę, guziczek pstryczek znajduje się w prawym, górnym rogu pralki
9. Środkowe pokrętło (by Cię ręka boska broniła się do innych dotykać dziewczyno!) ustawiasz na 1, 2, 3... Pralka powinna przejść w tryb dalszy automatycznie. Wyda przy tym parę strasznych dźwięków i odprawi mały rytuał okręcania środkowego pokrętła, ale wreszcie zacznie prać
10. Idź do lodówki, przeklnij szpetnie, otwórz zimną Wareczkę! Wygrałaś ten pojedynek! ...a jak nie to będę w domu o 20 Miłego dnia
Taa... Pranie... mhm... Pralka... No właśnie. Czy wiecie czym jest pralka? Pozwólcie, że przedstawię Wam definicję:
Pralka – urządzenie mechaniczne służące do prania odzieży.
Świeżutka, jeszcze ciepła prosto od cioci Wikipedii.
...Pierwszą pralkę zbudował Amerykanin James King w 1851 r. Jej działanie opierało się na wykorzystaniu pary, a zasada działania tej pralki znacznie odbiegała od naśladowania ręcznych czynności...
Hm... czekajcie sekundę muszę coś zanotować.
"Kupić broń i wymordować potencjalnych potomnych pana Jamesa Kinga by uchronić ludzkość przed możliwością stworzenia kolejnego innowacyjnego urządzenia..."
Dobra, już jestem z Wami! Nie chcę zapomnieć o pewnej ważnej rzeczy, którą muszę zrobić
Od zarania dziejów, gdy tylko powstało odzienie, a ludzie doszli do wniosku, że jakimś cudem czyste ubranie wpływa na schludny wygląd człowieka (choć bóg sam jeden raczy wiedzieć jak to działa i po dziś dzień dla wielu jest to zagadką) nasz gatunek zaczął prać. W całej historii ludzkości powstały śpiewy, filmy, legendy. W starych kinowych hitach z dzikiego zachodu żółtki mają pralnie, to oczywiste. Rzeźby, choćby białostockie "Praczki", pokazują jak to z uśmiechem na twarzy i śpiewem na ustach kobiety spędzały godziny na jakże zacnej czynności. No oczywiście były przy tym prze szczęśliwe. Cholernie radosne. Rzekłbym, że w pizdę rozbawione. No bo jak można nie lubić trzymać w rękach czyichś zasranych gaci i starać się, trąc o kawał metalu, usunąć resztki kału z bawełny, zapierdalając przy tym jak wół? No jak można się, kurwa!, przy tym nie cieszyć?! No jak?!
Żeby ułatwić życie Mr King, wymieniony wyżej, wymyślił pralkę. Zasada działania? No pomijając historię, na dziś dzień, banał. Wrzucasz brudne ubrania, sypiesz papu dla praluni w postaci proszku i dajesz popić płynem do prania co by się jej dobrze trawiło. Zamykasz paszczę, głaszczesz po guziczkach i czekasz aż skończy trawić. Potem oczyszczasz jej żołądek z resztek, w postaci czystych ciuchów. Pralka się najadła, a Ty masz outfit tak so fresh so clean, że ja pierdolę
No z moją to tak nie ma. Z większością, mniej bądź bardziej zaawansowanych sprzętów domowych, potrafię znaleźć wspólny język. Jeśli chodzi o praleczkę to ona gada po mongolsku, a ja próbuję się porozumieć kańtońskim z bardzo chujowym akcentem. Pralus pospolitus z rodziny Pełnus Wkurwus, gatunek Indesitus złomus. To mój przeciwnik w cotygodniowych rozgrywkach o puchar stancji w praniu ciuchów. Ciężko się przyznać, ale dwa pierwsze mecze przegrałem, a w trzecim był remis...
Narzędzie mych tortur psychicznych swą jamę ma, tradycyjnie prawie, w łazience. Stoi sobie i się uśmiecha pomiędzy ścianą, a kabiną prysznicową. Co tu można o niej powiedzieć, biała jak stereotyp nakazuje, paszcza zadzierana do góry, żołądek mieści nie więcej jak cztery kilo barachła wszelkiej maści. Przy naszym pierwszym spotkaniu rozgrywkę zacząłem od faulu. Wyrwałem środkowe pokrętło, musiałem szukać sposobu, by ta bladź przestała prać na pusto. Moją dupę, prawdopodobnie również, strop sąsiadów uratowała wtyczka, a trochę pomogła również legenda wytatuowana na pancerzu praluni.
Wytłumaczyć mi obsługę tego ustrojstwa miała rzekomo lokatorka, która wynajmuje pokój u fuhrera stancji. "Miała" pokazać mi jak odprawić rytuał ułaskawienia demona tego tałatajstwa... jednak na polu bitwy, od dwóch miesięcy jestem sam.
Mówi się, że pierwszy raz zawsze boli. No ale żeby chodziło nawet o pranie? Temperatura ustawiona, obroty nie za wielkie, by nie rozciągać posegregowanych na kolory ciuchów. Środki alchemiczne, po wsypywane i zalane niby tak jak należy, z nadzieją na to, że nic nie wybuchnie. Cztery minuty myślenia jak się zamyka bęben .Czemu cztery? Bo rozciąłem sobie palec po tym jak się przekonałem, że klapa opada gdy chce się zamknąć żołądek bestii rządnej krwi. Dozownik wypadł, proszku miałem równie dużo w gaciach i na podłodze co zostało w tym draństwie. Koszulka zalana płynem do prania. W sekundzie dostałem skurczu lewej nogi, który do złudzenia przypominał kopnięcie wymierzone wprost w obudowę złomu, który ma pomagać. No bo przecież świadomie nie tłukłbym dużym palcem stopy o metal! No dajcie spokój, spokojny i racjonalnie myślący jestem. "Michał" to mnie kurwa ze cztery dni bolał... No, ale człowiek uczy się na błędach. Do kolejnej próby wyprania czegokolwiek założyłem buty. Dobre postanowienie, muszę brać więcej magnezu. Znów miałem taki sam skurcz.
Choć za pierwszym razem jakoś mi się to udało, nastawiłem nawet jakiś program i myślałem, że ujarzmiłem dzikiego stwora, myliłem się. Przygotowany na pułapki związane z klapą i dozownikiem, szybko się uporałem z przygotowaniem prania. Wydawało mi się, że wystarczy już tylko ruszyć pokrętłem by wszystko działo się dobrze. Przysięgam, iż zrobiłem wszystko tak jak za pierwszym razem (no po za wyrwaniem części programatora). Pralka się zatrzasnęła, ale o chęci wykonywania jakichkolwiek dalszych czynności nie było nawet mowy. Głaskałem, kląłem. Programator kręcił się jak śmigło helikoptera zatrzymując się na każdej możliwej, oznaczonej pozycji. Jednak nic, nawet cichego warknięcia bladzina nie chciała z siebie wydać. Za pierwszym razem łoskot był taki, że mi się włosie zjeżyło tu i ówdzie! Teraz, zero odzewu. No i oczywiście nie idzie jej otworzyć. Zamknęła się i czeka na rozkazy, może na jakieś zaklęcie, czy tajne hasło. Bo na ustawienie programatora w odpowiedniej pozycji to szmata na pewno nie czekała! Oj, jakich ja tam wiązanek użyłem, aż mi wstyd się robi gdy sobie przypominam. Po "kurwie" wypowiedzianej z pełną ekspresją moich uczuć wyszedłem z łazienki. Przyjąłem pozycję embrionalną na kanapie w swoim pokoju i już miałem zacząć cicho popłakiwać gdy doszły mnie słuchy rozruchu maszyny. Zdecydowała się, że jednak upierze mi ubrania. Robiła to tak długo, że wreszcie nie starczyło mi czasu na wyjęcie i rozwieszenie prania. Przestrzegam Was moi mili, nie zostawiajcie wilgotnych ciuchów wewnątrz pralki. xD
Muszę jednak przyznać, że mój przeciwnik ma poczucie humoru. Wiecie, moja praleczka w trzecim meczu wzięła mnie z zaskoczenia. Pranie wrzucone, żarcie nasypane, klapa zamknięta, blokada poszła, dotykam pokrętła i pranie się zaczyna. Szczęśliwy, że wygrałem rozkładam się na kanapie. Koniec prania, mój triumf jest bliski. Otwieram wnętrzności potwora... i wyciągam totalnie mokre ciuchy. Nie było wirowania, taki psikus. Żebym nie pomyślał choć o tym, żem jest zwycięzcą. Jednak ja też miałem niespodziankę, moja lokatorka, kupiła suszarkę! Hehehe... remis praleczko!
Piszę Wam o tym, bo kolejne spotkanie już w niedzielę. Przygotowuje się mentalnie do rozgrywek. To dla mnie bardzo ważne. No co tu dużo mówić, nie umiejąc zrobić pieprzonego prania czuje się jak autystyczne dziecko z dałnem, któremu spadła na ziemię gałka lodów. Jednak już jest inaczej. Codziennie gdy wchodzę do łazienki patrzę na nią łapczywie jak Tyson na ucho Holyfielda. Wygram ten pojedynek i ujarzmię bestię!
...wtedy, wreszcie wypiorę jasne rzeczy xD