W ciemności otoce,
przed murem stałem sam,
przed zamkiem mych mar.
-Zmagając się z pustych czaszek wzrokiem, wwiercających się w duszę mroźnym śmierci wzrokiem.
Zbliżam się do bram nicości,
w błogiej nieświadomości,
Stawiając swe kroki po moście,
ze zgniłych ciał i kości.
Zapach ich rozkładu wlewał się do nozdrzy,
gdy w tle na murach wisiały sztandary próżności.
Zimny śmierci wiatr przeżarł się do mych kości.
Nierealna mgła smagała dziedziniec niegdyś dostojności.
Przedarłem się do sal zasłanych trupami,
pełno w śród nich było w nich ludzi,
pełno twarzy z nieludzkimi minami.
Zwałem ich kiedyś mymi kompanami.
Zmierzając do celu krętymi schodami,
w nieładzie rodziny czaszki widziałem,
także ohydnie powykrzywiane,
zdrowy rozsądek wnet zapodziałem.
Dotarłem w końcu do podróży celu,
w płucach zostało oddechów nie wielu,
Dotarłem!
Dotarłem do sal aksamitem wyścielanych,
złotem rogów komnat obsypanych,
i na kolana swe padłem,
czoło chyląc przed śmiercią.
Bez dumy, bez duszy.