MOJE PIERWSZE SPOTKANIE Z TAROTEM
"Zdenerwowana nie mogła opanować drżenia ręki, podnosząc dłoń w stronę pierwszej z kart. Dużo o tym czytała, bardzo dużo. Dowiedziała się, że powinno się powściągnąć emocje, ale jak niby miała to zrobić, skoro już za pierwszym razem istniało ryzyko kompromitacji? Kiedy pierwsza fala myśli i stresu rozbiła się o klif jej zdecydowania, uznała, że nie można już dłużej czekać. Albo się uda, albo nie, nawet jeśli da plamę, to przecież zawsze można wycofać się i spokojnie przeczekać okres wstydu i upokorzenia, a potem zacząć od początku. W chwili, gdy o tym pomyślała zrozumiała, że tak, czy siak nie ma już odwrotu. Kupiła karty, kupiła książkę, uszyła woreczek. Wszystko układało się po jej myśli, co mogło pójść nie tak? Jednak wciąż dręczył ją niepokój, jakiś głos, który zazwyczaj przebywa w najciemniejszych zakamarkach umysłu dziewczyny, szeptał jej cicho jak modlitwę: Nie potrafisz, po co to wszystko? Komu chcesz coś udowodnić? Przecież wiesz, że znowu zawalisz sprawę. Poirytowana słabością własnego postanowienia złajała się cicho, wzięła głęboki wdech i uspokoiła. "Co ma być to będzie" - wraz z tą myślą podniosła pierwszą z kart. Wpatrywała się w nią przez chwilę starając się pojąć, co oznacza. "Ufaj intuicji, mów to, co widzisz" Zdawało się jakby w czasie jednego uderzenia serca zrozumiała wiadomość przekazywaną jej przez ten jakże magiczny instrument. Bo nie dało się tego określić w inny sposób, miała przed sobą dzieło sztuki. Nie pozwalając sobie na nawet odrobinę zwątpienia poczęła notować w zeszycie, to, co ujrzała. Kiedy skończyła wyciągnęła rękę w stronę następnej karty, już bez lęku, i postarała się zinterpretować na swój sposób.
Kiedy skończyła była zmęczona. Nie sądziła, że to takie trudne wyczytać przekaz z kilku obrazków. Jednakże była z siebie zadowolona. Miała nadzieję, że jej wysiłek nie pójdzie na marne."
Jak już pewnie zauważyliście, opisałam tutaj swoje pierwsze doświadczenie z kartami Tarota. Przyznaję, iż nie było ono łatwe, główne role grały tu między innymi stres i niepewność. Chociaż teraz to dla mnie chleb powszedni, wtedy był to, krótko mówiąc, szok, pozytywny oczywiście (zwłaszcza, że wyrok kart okazał się trafny). Nasuwa się pytanie: Dlaczego sięgnęła po karty? Odpowiedzi jest wiele, ale tylko jedna, która naprawdę do mnie przemawia. Bo chciałam coś zmienić. Chciałam mieć możliwość ruchu, nie mogłam wytrzymać chwil, kiedy grzęzłam we własnej bezradności. Gdy pierwszy raz przeczytałam w pewnej książce o Tarocie, coś we mnie drgnęło. "A co jeśli naprawdę pokazują przyszłość? Może w ten sposób osiągnę sławę, bogactwo, miłość..?" Ten punkt widzenia był dość prymitywny, że tak to ujmę. Typowo ludzki sposób postrzegania wszelkich rzeczy i dopatrywania się w nich korzyści materialnych, które - w większości - nie mają prawdziwego znaczenia. Jednakże w tamtym czasie takie perspektywy przyćmiły moją zdolność do racjonalnego myślenia. Całymi dniami chodziłam rozmyślając, co będę robić, gdy już zdobędę karty, w jaki sposób zadawać pytania, aby uzyskać jak największą przewagę nad innymi... Jak można się łatwo domyślić plan spalił na panewce. Temat Tarota na długo został pogrzebany pod powierzchowną, ale jakże grubą warstwą myśli dotyczących błahych spraw, codziennego życia. Aż pewnego dnia, który miał minąć jak każdy inny, natrafiłam na nasze ulubione forum. Ze względu na moje długotrwałe i silne zainteresowanie ezoteryką od razu pochłonęłam połowę wątków o Magii Ceremonialnej, Naturalnej, Chaosu, projekcji astralnej. I nagle wyłonił się dział dotyczący dywinacji. To był decydujący impuls, który skłonił mnie do zakupu.
A teraz przejdźmy do samego sposobu wróżenia. Osobiście preferuję zwykłe, tradycyjne tasowanie, bez jakichś zbędnych sztuczek, przerzucania z ręki do ręki, czy podrzucania, gdyż wydaje mi się to bezsensowne i naciągane. Moja talia ceni sobie szczerą intencję oraz chęć pomocy. Nie przekładam kart. Pierwsze rozkłady stawiałam jedynie tasując, a kiedy dowiedziałam się, że "powinno się" je przełożyć, to już po kilku próbach zrozumiałam, iż mój Tarot jest wybredny, ma swoje priorytety i za nic nie godzi się na przekładanie.
Przed wróżbą mam w zwyczaju umyć dłonie w geście oczyszczenia przed przystąpieniem do pracy z moimi nad- i podświadomością. Następnie zasiadam przy stoliku z hebanu, zapalam białą świecę, chwilę medytuję. Kiedy czuję, że jestem gotowa, delikatnie wyciągam karty z woreczka i rozpoczynam sesję. Na początku sprawdzam, czy Strażnicy są na swoich miejscach. Zaczynam tasowanie skupiając się i powtarzając szeptem swoje lub czyjeś pytanie. Gdy intuicja podpowiada mi, że to już, wykładam Tarota i w zależności od rodzaju rozkładu odsłaniam karty po kolei albo wszystkie naraz. W tym momencie rozpoczynam interpretację, notując znaczenie każdej z nich osobno, łączących się i wszystkich na raz. Kiedy już uzyskam odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, dziękuję mojej talii, zbieram wszystkie karty w kolejności odwrotnej do ich rozłożenia i chowam je do woreczka z czarnej bawełny. Medytuję do czasu, aż świeca się wypali, a potem wracam do wykonywania codziennych zajęć.
To tyle z mojej strony. Myślę, że po sposobie wróżenia można się wiele dowiedzieć o danej osobie, więc pewnie teraz odbierzecie mnie jako osobę zdezorganizowaną, jednak zapewniam Was, że to tylko mylne wrażenie, które mija tak szybko jak pierwsza wiosenna burza.