
Panie/Pani Administratorze/Administratorko, nie byłem pewien, czy ten post powinien być w dziale Istot, skoro dotyczy istoty, czy też w dziale pytań, skoro zawiera ich wiele. Jestem tu nowy, przepraszam za kłopot
SEDNO SPRAWY: Spotkałem się z bytem, który może być dla mnie niebezpieczny, ale nie wiem co to może być, potrzebuję wskazówek, bo jak wszyscy wiemy wiedza to władza (Jeśli ktoś jest zainteresowany moim przypadkiem lub chce pomóc, to zapraszam do dalszej części)
Jestem początkującym słowianowiercą, ale od razu wziąłem się do opracowywania magii w słowiańskim ujęciu. Nie przynależę do żadnego stowarzyszenia, dlatego mogę sobie pozwolić na tego rodzaju ekstrawagancję. (Nie czas to i miejsce na wyjaśnianie moich poglądów, ale jeśli ktoś jest ciekawy, to zapraszam do wysyłania prywatnych wiadomości)
Uczę się na własną rękę, czyli nie operuję uczonymi terminami, za co w tej chwili przepraszam, bo przez to będę musiał uciekać się do bardziej opisowych przedstawień. Nie będę opisywał swoich wcześniejszych doświadczeń, bo nie wydaje mi się to potrzebne, ale mogłem się wielu podstawowych rzeczy do tej pory nie nauczyć, dlatego proszę o pytania, gdybym czegoś w tej chwili nie wyjaśnił.
Sprawa wyglądała w ten sposób, że zacząłem się uczyć o magii w dość szybkim tempie i zdarzyło się tak, że czas jakiś temu (jeszcze latem) trafiłem podczas spaceru w pewne miejsce lasu, które często odwiedzam, a w którym nie byłem od czasu otwarcia się na te wszystkie dziwne zjawiska. Było to miejsce specyficzne, rozdroże leśnych ścieżek. Często się tam wałęsałem bez konkretnego celu kiedy chciałem o czymś pomyśleć, albo było mi smutno i depresyjnie. To miejsce stworzone do takich celów. Dziwne wydawało mi się to, że kiedy w nie trafiałem często czułem się dość specyficznie i nagle trafiało mnie nieprzeparte wrażenie, wręcz pewność, że mam tu na kogoś czekać. Czekałem więc. Godzinami stałem wpatrując się w odległy koniec drzewnej alei z pewnością, że ktoś do mnie przyjdzie, ktoś ważny, ktoś na kogo od dawna czekałem. Rzecz jasna nikt nie przychodził. Przychodził zachód, a ja pusty i wychłodzony wracałem do domu. Tak się sprawy miały kiedy jeszcze nic nie wiedziałem.
Nowo uświadomiony ja (proszę takich moich stwierdzeń nie poczytywać za samochwałki, ja to z takim cynizmem) postanowiłem wybrać się do lasu na spacer i teraz tak. Z początku obchodziłem to miejsce znajomymi sobie ścieżkami. Wpierw odurzyła mnie aura lasu, bo dawno w żadnym nie byłem i w ogóle trudno było o kontakt z naturą i energię, czyli poczułem się lepiej i mocniej. Potem kiedy dostroiłem się trochę lepiej poczułem, że las w tej części wydaje się słaby nieadekwatnie do swojego stanu. (to jest mam na myśli stan fizyczny, las jest tuż przy mieście i naturalnym byłoby dla mnie, gdyby czuł się zniszczony i słaby, ale tutaj coś mi nie pasowało) Następnie zaczynałem wyczuwać mgliście jakąś świadomość podążającą za mną, czasem tak wyraźnie, że chciałem się obrócić i zobaczyć ją na ramieniu, ale rzecz jasna nie zobaczyłem. To coś poruszało się jakby wewnątrz pewnego pola i ściągało mnie do jego centrum, które zdawało się być właśnie w bezpośredniej okolicy wyżej wspomnianego rozdroża.
Kiedy usiadłem na miejscu wpływ tego bytu jakoby zanikł, chociaż raczej utajnił się, nie był wyczuwalny po prostu. Postanowiłem pomedytować, pomodlić się do swoich bogów oraz połączyć z żywiołem ziemi, bo to dla mnie najłatwiejszy sposób pozyskania energii. Wyczułem teraz wyraźnie, niemal namacalnie ten byt. Nie byłem jeszcze zupełnie przekonany o jego złych zamiarach, chociaż czułem pewien niepokój. Uznałem, że niepokojąca może być sama tak duża ilość energii, niezależnie od zamiarów. Jednakowoż... Zdaje mi się... Nie jestem jeszcze pewien swoich własnych spostrzeżeń, boję się sobie coś dopowiadać, wymyślać, ale... Sądzę, że to coś w pewien sposób się mną żywiło, moją energią, czy siłą witalną, czy czymś jeszcze innym. (Wtedy stwierdziłem, że brzmi to sensownie, bo gdyby tak było, to przykre myśli miałyby sens, gdyby wynikały z braku energii, samo bezpodstawne oczekiwanie też miałoby sens, bo w ten sposób to coś zatrzymywałoby mnie i żywiło się dłużej, przy czym nie zakładam, że tylko o mnie chodzi, a raczej, że może to być wskazówka co do rodzaju bytu, bo to pewnie jego "technika polowania") W tej chwili pomimo ogarniającego mnie niepokoju zebrałem się w sobie wspominając swoich bogów i różne takie tam wzniosłe uczucia i jak najmocniej potrafiłem powiedziałem w myślach kierując swoje słowa do bytu coś w rodzaju:
- Jam jest sługa Welesa, strażnik tych lasów i wzywam cię do wyjawienia swojego imienia!
(Weles to słowiański bóg, między innymi, magii, gdyby ktoś nie był obeznany) Cholera, musiałem powiedzieć to jakoś inaczej, bo brzmiało fajniej. W każdym bądź razie poczułem, że byt się waha, nie spodziewał się czegoś takiego i nie wiedział jak zareagować (mam podejrzenie, że od dawna nie było w tym miejscu nikogo, kto by myślał o podobnych rzeczach, więc byt był raczej leniwy, uśpiony poniekąd, ale energię zbierał) Nalegałem dalej na przedstawienie się, na wyjawienie imienia i groziłem potęgą lasu, ziemi i Welesa. W tej chwili zdarzyło się coś przeze mnie nieoczekiwanego. Mianowicie wpadłem wręcz na plan astralny, w którym zobaczyłem jakby ołtarz, w środku lasu, był zrobiony z trzech kamieni, dwóch mniejszych, wkopanych w ziemię po bokach, na których oparty był trzeci, ta zasadnicza część, leżały na nim jakieś narzędzia i misa, ale nie dowiedziałem się co to było, bo w jednej chwili wizja mi się skończyła. To było dla mnie nieoczekiwane, bo jestem początkujący, moje zdolności nie są duże i nie potrafię w pełni świadomie i kiedy mam na to ochotę wchodzić na plan astralny. Moja hipoteza wygląda w ten sposób: kiedy pytałem o imię myśl bytu powędrowała do tego miejsca na planie astralnym i dzięki temu ja też tam trafiłem, kiedy zorientował się co widzę zabronił mi dostępu, bo jest potężniejszy. Bezpośrednio po tym próbowałem tam wrócić, ale już nie mogłem, było zamknięte. Czułem wtedy wrogość tego bytu, ale wycofał się ode mnie, chyba nie chciał więcej zdradzić, obmyślał co ze mną zrobić. Ja, dosyć nieostrożnie, ale tego mi nie wypominajcie, oświadczyłem wyraźnie, że ten byt zniszczę, lub wypędzę, po czym sobie poszedłem. Wroga świadomość bytu ścigała mnie do krańców lasu, przy czym w jego "strefie" była tak silna, że bałem się, że coś spadnie mi na głowę (chociaż, oczywiście nie okazywałem tego po sobie), a później było to już tylko odległe uczucie. Wtedy prosiłem też las i Welesa o pomoc w dostaniu się na plan astralny, zrozumieniu bytu i wiedzy o tym jak go zniszczyć, ale pominę to w tym wątku, bo zdaje się, że to materiał na kolejny.
Dzisiaj, kiedy to piszę, byłem w tym miejscu po raz drugi. Planowałem nie wracać tam aż czegoś się dowiem, ale... Hah, tej lekkomyślności też mi nie wypominajcie, kupiłem sobie nowy aparat, a w lesie robi mi się zdjęcia najlepiej i chciałem popróbować. Byt wyczuł mnie już na samym początku, więc chyba czekał, przy czym ja o tym nie wiedziałem. Dotarłem do rozdroża (nie TEGO rozdroża, samego źródła, ale wiecie, innego), przy którym zaczynał się jego "teren" i stał tam, patrząc na mnie, po środku drogi. Emanował w moim kierunku wściekłą energią, od razu zmieniłem plany co do fotografii. Sądzę, że chciał mnie przestraszyć, ale nie wiedział jaki kształt wybrać, chyba wyciągał jakieś obrazy z mojej podświadomości, bo zmieniał formę i był poniekąd jednocześnie jakąś obrzydliwą modliszką, pająkiem i jakimś dziwnym obcym, którego chyba kiedyś widziałem w filmie. Opisuję teraz oczywiście taką wizualizację, którą widziałem w tym miejscu, nie mam halucynacji, szalony chyba też nie jestem, chociaż cholera wie. Niczego nie wykluczam. Odniosłem wrażenie, że chciał mnie nastraszyć, żebym nie dowiedział się za dużo, nie wydaje mi się, żeby faktycznie był tak groźny za jakiego chciał udawać, przy czym też nie lekceważę, zdecydowanie nie jest z mojej ligi. W tym przypadku również odprowadzał mnie swoją wściekłością do granic lasu.
Teraz tak, mam też pewne swoje tezy, które chciałbym, żebyście mi pomogli przeanalizować.
Zasadniczo odniosłem wrażenie (być może fałszywe), że byt ten jest do swojego miejsca przywiązany i że nie jest ono przypadkowe. Próbuję to sobie wyjaśnić tak:
1) W lesie w tym miejscu mógłby być swego rodzaju "węzeł energetyczny", do którego to coś się przyczepiło i który teraz eksploatuje. Popieram to słabą kondycją tej części lasu.
2) Być może jest przywiązany do jakiegoś fizycznego przedmiotu, ale nie widać tam nic szczególnego, nie wykluczam jednak, że mógłby być zakopany.
3) Położyłbym też nacisk na ten plan astralny, zastanawiam się, czy byt może być przywiązany do planu astralnego, który przekłada się w tym mniej więcej miejscu na plan fizyczny. Może to tłumaczy, dlaczego ma cały "teren" zamiast jednego tylko punktu, taka nieścisłość między planami.
4) Może wszystkie naraz?
Z pozostałych spostrzeżeń: po tym w jaki sposób czułem jego świadomość w całym lesie przypuszczam, że w jakiś sposób może być połączony z siecią korzeni drzew, albo może ogólnie pojętą leśną energią.
Starałem się opisać wszystko szczegółowo i konkretnie, ale mogłem coś pominąć, jeśli coś nie jest jasne to proszę o pytania. Proszę też o odpowiedzi, jeśli ktoś może mi jakichś udzielić.
I jak zacząłem tak skończę: